sobota, 29 września 2012

W słońcu








„Po obiedzie, wśród tego całego szczęścia, bezcelowości, swobody i spokoju, które zaglądały z sadu w otwarte okna – niebo, zieleń, słońce – po długim obiedzie z chłodnikiem, pieczonymi kurczętami, malinami ze śmietanką, podczas którego skrycie zamierałem z radości na widok Natalie i od oczekiwania tej chwil, kiedy wszystko ucichnie w domu w poobiedniej godzinie i Sonia (która wyszła do obiadu z ciemnoczerwoną aksamitną różą we włosach) potajemnie przybiegnie do mnie na dalszy ciąg tego, co było wczoraj, ale już bez pośpiechu i nie byle jak, natychmiast wyszedłem do swojego pokoju i przymknąwszy ażurowe okiennice, czekałem na nią, leżąc na tapczanie, wsłuchując się w gorącą ciszę dookoła, w omdlewający poobiedni śpiew ptaków w sadzie, z którego wiało z okna słodkim zapachem kwiatów i ziół i myślałem bezradnie: co ja teraz pocznę w tym rozdwojeniu – potajemne spotkania z Sonią, a tuż obok Nathalie – kiedy na samą myśl o niej ogarnia mnie taki czysty miłosny poryw, namiętne marzenie, żeby tylko patrzeć na nią z tym radosnym zachwytem, z jakim spoglądałem z rana na jej smukłą, pochyloną postać, na ostre dziewczęce łokcie, którymi półstojąc, opierała się na wygrzanej w słońcu, starej kamiennej balustradzie.”

Iwan Bunin „Nathalie”








Kruche słońca upiekłam z tego samego przepisu, co grzybki.







piątek, 28 września 2012

Grzybobranie








„…W lesie była rzeczywiście wilgoć i – choć wrzesień już się kończył – bujna zieloność. Deszczowa jesień bez przymrozków nie dała liściom zwiędnąć ani pożółknąć. Tylko kosmata trawa zrudziała i stwardniała. W sosnowym gaju leżało suche igliwie, pod którym ziemia gniła i wyrzucała z siebie całe rodziny grzybów: maślaków, kurek, surojadek, wszystkich kolorów – białych, zielonych, żółtych, czerwonych…
- Nie zbieraj tego – powiedziała Ania – Co to za grzyby!
Przeszła na ‘ty” i bardzo się denerwowała. A Tichon, jakby wcale tego nie zauważył, zajął się zbieraniem grzybów. Kijem rozgrzebał kupę igliwia i znalazł pod nią zrośnięte razem dwa białe grzybki wielkości połowy małego palca.
- Tu jesteście, łotrzyki!”

Irina Wielembowska „Słodka kobieta”









Grzybki absolutnie bezpieczne, nietrujące, a nawet bardzo jadalne:

300 g mąki pszennej
100 g cukru pudru
200 g masła
1 żółtko

Mąkę przesiać na stolnicę, dosypać cukier, na kopczyku położyć masło, posiekać nożem, rozetrzeć grudki palcami. Dodać żółtko, szybko wyrobić ciasto, owinąć je w kulę i schłodzić w lodówce przez pół godziny.
Wałkować dość cienko, wykrawać ciastka. Piec w temp. 180 st na złoty kolor.

Przepis z książki Marka Łebkowskiego "Ciasta i desery"






poniedziałek, 24 września 2012

Babie lato jednego z Forsyte'ów








„Każdego z tych spokojnych, jasnych, coraz dłuższych dni Jolyon wyruszał na spacer; rączka Holly spoczywała w jego ręku, a przed nimi biegł pies Baltazar, rozglądając się pilnie za czymś, czego nigdy nie znajdował. Jolyon patrzył, jak otwierają się pąki róż, zawiązują owoce na porozpinanych na murach gałęziach, jak światło słoneczne ozłaca liście dębowe i młode pędy w zagajniku; śledził, jak nenufary roztulają lśniące kielichy, jak srebrzy się młody łan pszeniczny; słuchał skowronków i szpaków, patrzył, jak krowy aldernejskie żują paszę i z wolna machają podobnymi do pędzli ogonami. I każdego z tych pięknych dni bezmierne umiłowanie tego wszystkiego sprawiało mu trochę bólu, gdyż w głębi serca czuł, być może, iż niewiele mu już pozostało czasu, by się tym cieszyć. Jeżeli po życiu tym następuje inne życie, nie będzie w nim tego, czego on pragnie: ani Robin Hill, ani kwiatów i ptaków, ładnych twarzy – zbyt mało ich miał nawet teraz dokoła siebie!
(…) Zapatrzonemu  cichą promienność przedwieczerza i w małe złociste i białe kwiatki na gazonie przyszło na myśl, że ta pogoda jest podobna do muzyki z „Orfeusza”, której słuchał niedawno w Covent Garden. Piękna opera, niepodobna do Meyerbeera, niezupełnie nawet do Mozarta, ale w swoim rodzaju może nawet milsza; coś klasycznego, coś jakby ze Złotego Wieku, czystego i dojrzałego, a Ravogli był „niemal godny dawniejszych czasów” – najwyższa pochwała, jaką Jolyon mógł obdarzyć kogokolwiek.
Żal Orfeusza za pięknem, które tracił, za swą miłością schodzącą do Hadesu, jak w życiu miłość i piękno zwykły odchodzić – żal, rozlewny i wibrujący w złotopłynnej muzyce, niepokoił również w tęsknej piękności świata tego wieczoru.”

John Galsworthy „Saga rodu Forsyte’ów”









Ciasto marchewkowe (moja ulubiona wersja letnia)

2 szklanki marcheki startej na tarce o drobnych oczkach
1 szklanka cukru trzcinowego
3/4 szklanki oleju
3 duże jajka
1,5 szklanki mąki tortowej
1 płaska łyżeczka proszku do pieczenia
3/4 szklanki wiórków kokosowych

Krem:

2 opakowania serka śmietankowego
kilka łyżek śmietany 18%
cukier puder

Jajka ubić z cukrem na gładką masę, następnie zmiksować z olejem, potem ze świeżo przesianą mąką z proszkiem, dodać marchewkę, wiórki kokosowe, delikatnie wymieszać.
Piec w 180 st. ok. 60 minut, do suchego patyczka.

Serek zmiksować z kilkoma łyżkami śmietany na gładką, ale gęstą masę, dodać cukier puder według upodobań. Przybrać nim schłodzone ciasto. Krem został zaimprowizowany z tego, co było dostępne w lodówce i okazał się zaskakująco dobry.





środa, 19 września 2012

Pomiędzy latem a jesienią








„Ashurst leżał na kanapie, wyciągnąwszy długie nogi daleko poza jej krawędź; palił ciemnej barwy fajkę i nie słuchał słów kolegi, myślał o twarzy dziewczyny, która niosła przed chwilą nową porcję ciastek. Przyglądał jej się tak, jakby patrzył na kwiat czy inny objaw piękności natury, aż ona, wzdrygnąwszy się lekko, spuściła oczy i wyszła cichutko jak myszka.
- Chodźmy do kuchni – powiedział Garton – I przyjrzyjmy się jej jeszcze trochę.
  Kuchnia miała bielone ściany z belek, na parapecie okna stały kwiaty w doniczkach, pod sufitem wisiały wędzone szynki, a na gwoździach strzelby, dziwnych kształtów dzbanki, porcelanowe i cynowe naczynia oraz portrety królowej Wiktorii. Długi wąski stół z surowego drzewa był zastawiony miskami i łyżkami, nad nim rozciągał się sznur z nanizanymi nań główkami cebuli; dwa psy-owczarki i trzy koty wylegiwały się w różnych miejscach.”

John Galsworthy „Jabłoń”









Babeczki kokosowe z malinami


150 g masła
3/4 szklanki drobnego cukru
3 jajka
1/2 szklanki mąki ziemniaczanej
1/3 szklanki mąki pszennej
1/2 łyżeczki proszku do pieczenia
100 g wiórków kokosowych
maliny


Masło roztopić w rondlu, gotować na małym ogniu około 2 minut, ciągle mieszając.
Zestawić z ognia, dodać cukier, mąkę ziemniaczaną, szczyptę soli i łyżkę wody. Wymieszać na jednolitą masę. Do lekko przestudzonej masy dodawać po 1 jajku, mąkę pszenną z proszkiem, na końcu wiórki kokosowe. Napełniać foremki natłuszczone foremki do babeczek do 1/3 wysokości, do każdej wrzucić 3 maliny, lekko je zagłębić w masie.
Piec w temperaturze 180 st 15-20 minut, do suchego patyczka.

Inspiracja:  www.kwestiasmaku.com




poniedziałek, 17 września 2012

Młyn nad Utratą












„- Pani mieszka w młynach?
  Pani zaśmiała się:
- W jednym, oczywiście, w jednym młynie. Nazywa się Tarnice.
  Juliusz nie znał tej drogi ani miejsca, do którego się udawali. Było tam bardzo ładnie.
Suche i piaszczyste pola nagle się urywały nad zielonym zagłębieniem; zielona łąka ciągnęła się w obie strony dość daleko, a środkiem przebłyskiwała mała i kręta rzeczka, zarośnięta, ale dosyć bystra. Miejscami kwitły na niej białe lilie. Woda wydawała się jasna i lekka jak niebo.
  Jechali piaszczystą i wyboistą drogą, na samej granicy pomiędzy wyschłym polem, gdzie rosło rzadkie żyto, a zieloną łąką, świeżo skoszoną, na której już odrastająca trawa zieleniła się przezroczyście. Kiedy wyjechali na pewnego rodzaju górkę, raczej zakręt drogi, ujrzeli przed sobą rozszerzenie łąki, rzeczka tworzyła tu parę łuków i zahamowana zastawami rozlewała się w dość duży staw. Leżał on teraz szeroki, obrośnięty olchami i wierzbami, nieruchomy i senny. Słońce dopiekało coraz mocniej.
- Pan nie zna tych okolic? To są Tarnice –pokazała staw.
  Nad stawem stał młyn. Dziwna to była konstrukcja, zapewne bardzo stara. Nad drewnianym parterem, pociemniałym od weku, czarnym prawie i nieco nadpróchniałym, połączona z nim wielkimi schodami, wznosiła się mieszkalna tynkowana nadbudówka, okryta łamanym dachem, niezmiernie prosta, a jednak mająca wiele wdzięku w jednakowych, trzyokiennych, zwróconych w cztery strony świata fasadach. Na każdej z tych fasad widniały małe balkony, największy od strony stawu. U grobli przed młynem położonej uchodziła spod wysokiego mnicha, spod uniesionej zastawy, strumieniem, przezroczysta Utrata i rozlewała się dalej po łąkach, sprzęgnięta znowu w pełnej odległości szarą sylwetą młyna i znowu pobłyskiwała stawem.”

Jarosław Iwaszkiewicz „Młyn nad Utratą”









Kruche młyny

150 g miękkiego masła
75 g cukru pudru
1 żółtko
szczypta soli
225 g mąki pszennej

Masło utrzeć z cukrem na gładką masę, dodać żółtko, sól, mąkę i zagnieść ciasto.
Zawinąć w folię i schłodzić przez godzinę w lodówce.
Wałkować casto dość cienko, piec ciastka w temp. 180 st do zrumienienia.
Nie zagłębiać się w pasjonującej lekturze, bo młyny się za mocno przypieką (jak widać na zdjęciu)!

Inspiracją ciasteczkową był przepis ze strony www.mojewypieki.com

sobota, 15 września 2012

Zanim powstaną słowa











To Ala i As.
To kot Ali.
To las a to lis.
To Ola i mama Oli.


Nasza pierwsza literatura.








Colas Breugnon














„Pole moje daje mi ciało swe, winnica krew swoją. Na użytek mojego rzemiosła siewka drzewna rozrasta się w kształtne członki drzew, które będę pieścił; smukleje, zaokrągla się, nabiera gładkości. Moje ręce to pracownicy posłuszni, którymi kieruje stary mózg mój.
Mózgiem znowu władam ja sam, tak że musi spełnić każdy kaprys czy marzenie.
Któż był kiedy lepiej obsłużony? Czy nie jestem osobą dostojną? Któż mi śmie zabronić
wypić za własne zdrowie oraz – nie jestem niewdzięcznikiem – za zdrowie mych poddanych?

Błogosławiony dzień mego przyjścia na świat! Ileż na tej kuli ziemskiej wspaniałych rzeczy,
do których śmieją się oczy i wyciągają ręce! Mój Boże, jakżeż dobrą rzeczą jest życie!
Choćbym się nie wiedzieć jak napchał, głodny jestem, zawsze mi idzie ślinka, muszę być chyba chory, bo nie ma takiej chwili przez cały boży dzień, bym nie pragnął zasiąść do stołu
zastawionego darami ziemi i słońca…”

Romain Rolland „Colas Breugnon”








czwartek, 6 września 2012

Bohaterowie Remarque'a









Kiedy kłopotów, zmartwień i trosk
zwykła przebierze się miarka,
przychodzą dzielić ze mną swój los
bohaterowie Remarque'a.
Szlifuję z nimi paryski bruk
w jakiś poranek ponury
i na trymfalny świetlisty łuk
zamieniam Pałac Kultury.
(...)
Za oknem Paryż i brzeg Sekwany
z mgiełką poranną
i przez króciutką chwilę, kochany,
jestem Joanną..

Wojciech Młynarski



"Czerwone blaski Paryża nad horyzontem. Zaciemniony. Paryż ma być zaciemniony.
To naturalne, ale dziwnie brzmi: Paryż zaciemniony. Paryż. Tak, jakby miano zaciemnić światło całego świata.
Przedmieścia. Sekwana. Labirynt wąskich uliczek. Skręt w aleję wiodącą wprost do Łuku Triumfalnego, który wyłaniał się, jeszcze mgliście oświetlony, z chaosu Etoile.
Za nim Pola Elizejskie wciąż jeszcze pławiące się w blasku."

Erich Maria Remarque "Łuk Triumfalny"