piątek, 25 kwietnia 2014

Wiosenny podwieczorek




"Nadszedł środowy poranek. Ania wstała o wschodzie słońca; była zbyt podniecona, aby móc spać dłużej. Poprzedniego wieczora, przemoczywszy nogi w stawie, nabawiła się wprawdzie silnego kataru, lecz jedynie ciężka choroba potrafiłaby ją tego rana powstrzymać od zajęć w kuchni. Natychmiast po śniadaniu zabrała się do przygotowania tortu, a kiedy wreszcie zamknęła drzwiczki piecyka, z piersi jej wyrwało się głębokie westchnienie ulgi.
  • Jestem pewna, że tym razem nie zapomniałam o niczym, Marylo! Ale czy wyrośnie? Czy aby proszek do pieczenia jest świeży? Wzięłam go z nowego słoiczka. Lecz pani Linde twierdzi, że w obecnych czasach, kiedy wszystko fałszują, nie można być pewnym, że proszek jest świeży. I pani Linde mówi, że rząd powinien by się wtrącić w tę sprawę; lecz ona pewnie nie doczeka takiej chwili, dopóki partia konserwatywna pozostanie u steru. Marylo, a jeśli ciasto nie wyrośnie?
  • Będziemy mieli dość i bez niego – zauważyła Maryla z niezmąconym spokojem.
Ale ciasto wyrosło i, wyjęte z piecyka, było pulchne i żółciutkie jak złota piana.
Ania pokraśniała z zachwytu, przystroiła je czerwoną galaretką i w wyobraźni swej już widziała panią Allan spożywającą ze smakiem jeden kawałek i proszącą o drugi.
(…)











Wszystko szło jak z płatka, dopóki nie nadeszła chwila częstowania ciastem roboty Ani. Pani Allan, mając przed sobą talerzyk pełen najrozmaitszych ciasteczek, podziękowała za tort. Lecz Maryla, widząc rozczarowanie na twarzyczce Ani, rzekła z uśmiechem:
  • Ależ pani nie odmówi kawałeczka tego tortu. Ania upiekła go specjalnie dla pani.
  • - W takim razie muszę go spróbować – roześmiała się pastorowa, biorąc spory pulchny trójkącik, co też uczynili mąż jej i Maryla.
Pani Allan wzięła kęs do ust i dziwny wyraz odmalował się na jej twarzy. Nie wyrzekła ani słowa, powoli żując trzymany w ustach kawałek. Maryla, zauważywszy to, pośpieszyła także skosztować ciasta.
  • Aniu! - krzyknęła – Coś ty dodała do tego ciasta?
  • Nic prócz tego, co nakazuje przepis – zawołała Ania przerażona – Czy niesmaczne?
  • Niesmaczne? Ależ wstrętne! Niechże go pani nie je, pani Allan! Aniu, skosztuj, proszę. I powiedz, coś dodała do mąki?
  • Wanilię – odpowiedziała spłoniona z przerażenia Ania, skosztowawszy ciasta – Tylko wanilię. Ach, Marylo, to z pewnością proszek do pieczenia. Miałam podejrzenia co do tego pr..
  • Proszek nie proszek! Pójdź i przynieś mi natychmiast słoik z wanilią, której użyłaś.
Ania, skoczywszy do spiżarni, powróciła ze słoiczkiem napełnionym do połowy brunatnym płynem i opatrzonym żółtą etykietą „Najlepsza wanilia”.
Maryla odkorkowała go i powąchała.
  • Na litość boską, Aniu, Toż dodałaś kropli walerianowych. W zeszłym tygodniu stłukłam buteleczkę z tymi kroplami i wlałam pozostałość do starego, pustego słoiczka po wanilii. Przyznaję, że to po części moja wina – powinnam cię była uprzedzić, lecz na miłość boską, czemu nie powąchałaś?
Ania rozpłakała się rzewnie.
  • Nie mogłam... nie czułabym, miałam taki straszny katar! - i z tymi słowy pobiegła na górę do swego pokoiku, gdzie padła na łóżko, szlochając jak ktoś, kto już nawet nie chce, aby go pocieszano."


Lucy Maud Montgomery „Ania z Zielonego Wzgórza”







Żółciutkie puszyste ciasto idealne na wiosenny podwieczorek, aczkolwiek bez dodatku kropli walerianowych:


    180 g masła
    120 g cukru pudru
    3 duże jajka
    sok z 1 cytryny (można dać z 2 cytryn i startą skórkę)
    130 g zmielonych migdałów (można zastąpić wiórkami kokosowymi)
    1 łyżeczka proszku do pieczenia
    100 g mąki kukurydzianej
Wszystkie składniki powinny być w temperaturze pokojowej.
Masło utrzeć z cukrem i jajkami na puszystą masę, dodać migdały, sok z cytryny, mąkę kukurydzianą i proszek.
Piec w niedużej tortownicy (moja ma 23 cm) w temp. 170 st. na złoty kolor do suchego patyczka
Można polać je lukrem, na przykład mandarynkowym:
    sok i skórka otarta z 1 mandarynki
    1/2 - 3/4 szklanki cukru pudru


Oryginalny przepis pochodzi z http://www.mojewypieki.com/przepis/ciasto-cytrynowe-z-polenta












środa, 25 grudnia 2013

Rozważania o stole wigilijnym



Smak jest zmysłem najmocniej przywiązanym do tradycji. I chyba wręcz można go nazwać „patriotycznym”. Bo nawet jeśli wzrok nasz ulega obcym modom w dziedzinie ubioru czy wystroju domostw, a słuch podąża chętnie za podszeptami z zewnątrz, nawet gdy dotyk i węch skazywane bywają przez nas na obcowanie z przedmiotami i zapachami w odległych krainach, to smak, uparty jak trzyletnie dziecko, tęskni za tym, co jeść nam dawała ukochana mama lub babcia.
Szczególnie dotkliwie dokucza ten zmysł w czasie wigilii Bożego Narodzenia, gdy rozkoszujemy się daniami, na które z przerażeniem patrzą nie tylko cudzoziemcy, ale też i krajanie pochodzący z odległych dzielnic Polski. Bo upodobanie do wigilijnych potraw zdradza nieomylnie, z jakiej Ojczyzny się wywodzimy i przede wszystkim, z którego jej zakątka…

Kto zrozumie odczucia rzeszowianki, którą los rzucił na piaszczyste gleby Mazowsza i której w czasie wieczerzy wigilijnej tamże spożywanej gospodyni pochodząca z Bydgoszczy podała zupę z suszonych owoców? A pozostali biesiadnicy, wywodzący się z północnego Mazowsza, z zachwytem ową zupę spożyli.
Mój atawistyczny zmysł smaku z uporem trzylatka – ba, dwulatka nawet! – odmówił skosztowania egzotycznej potrawy, domagając się barszczu z uszkami! Przytomnie pamiętał jednak, że barszcz mazowiecki jest zupą lekko słodką, zupełnie nie przypominającą wonnego ciemnorubinowego barszczu rzeszowskiego. Często czytamy wspomnienia o łzach uronionych ukradkiem do talerza wigilijnego barszczu, lecz zaiste, jeszcze ciężej jest nie mieć do czego tej łzy uronić!
A zupa z suszonych owoców to lubiana na Kujawach, Kaszubach, Kurpiach i na Mazowszu wigilijna „zupa z brzadu”: gotowana z suszonych jabłek, śliwek i gruszek, z dodatkiem kompotu ze śliwek, zagęszczana mąką ziemniaczaną i zabielana śmietaną, przyprawiona goździkami, koniecznie z dodatkiem klusek. W Sieradzkiem musiały to być kluseczki żytnie.
Bliską jej krewną jest śląski garus, który zawędrował do Małopolski i na Kielecczyznę, czyli wywar z suszonych śliwek podawany z całymi śliwkami i gotowaną fasolą, lub ze śliwkami przetartymi przez sito i kluseczkami, a czasem z kaszą lub ziemniakami. Na Śląsku Cieszyńskim i na Opolszczyźnie natomiast jada się „wersję odwróconą”: zupę fasolową z dodatkiem suszonych owoców. W okolicach Rzeszowa danie to jest deserem: suszone śliwki miesza się z gotowaną fasolą, słodzi i podaje na zimno.
Niezwykłą ni to zupą, ni to deserem jest śląska moczka przyrządzana z piernika, suszonych śliwek bądź kompotu śliwkowego, mąki, bakalii i ciemnego piwa.
Rzadko obecnie spotykaną słodką zupą wigilijną jest niezbędna niegdyś na szlacheckich stołach zupa migdałowa:

A zasiadłszy do stołu godziną zmierzchową
Jadł polewkę migdałową.

To fragment opisu wieczerzy sarmackiej pióra Alojzego Żółkowskiego, przywołanej przez niego z tęsknotą w 1820 roku. „Migdałową z rodzynkami” wspominał też Julian Ursyn Niemcewicz. Spotyka się ją ponoć obecnie jeszcze na Opolszczyźnie. To zupa ze słodkich migdałów, mleka, cukru, cynamonu, z rodzynkami i ryżem.

Odpowiednikiem wytwornej zupy migdałowej na chłopskich stołach była zgrzebna siemieniotka, inaczej siemieniucha – zupa z konopi. Jedzona głównie na Śląsku i w Wielkopolsce z konopi tłuczonych tak drobno, że po ugotowaniu robił się z nich kleik, rozprowadzany zasmażką z oleju i mąki, podawany z grzanką. Równie niewiarygodny smak mógł mieć chyba tylko podlaski kisiel owsiany, ale w całym mym niekrótkim życiu nie udało mi się spotkać osoby, która by ów przysmak jadła.
Częstą, szczególnie na Mazowszu, wigilijną zupą jest grzybowa, jedzona także na Kujawach, na Śląsku, niekiedy na Pogórzu. Na Pomorzu i Kaszubach, co oczywiste, a także z niezrozumiałych względów na Lubelszczyźnie, jada się zupę rybną. Przepisów na te zupy przytoczyć nie sposób, gdyż nie tylko w każdym powiecie, ale zapewne w każdym domu robi się je „po swojemu”.
Niezrównanej urody smakiem poszczycić się może popularny na Podkarpaciu i w Beskidach postny żur na wywarze z grzybów. W licznych odmianach znany w Górach Świętokrzyskich, na Podlasiu i na Podhalu.
No i król potraw wigilijnych, gwiazda stołu jaśniejąca niemal tak mocno jak Betlejemska, a na pewno nieporównanie piękniej pachnąca – barszcz czerwony, jedyna zupa znana we wszystkich regionach Polski, od Śląska i Podkarpacia, poprzez Podlasie, Mazowsze,
a nawet Warmię i Mazury, nie mające odrębnych potraw wigilijnych, aż po rejony północne.

„ Nim wolno było nam zażyć rozkoszy kolędowania, choinki i prezentów – czekała sążnista wieczerza. Nie było potraw dwunastu, bo tylko liczba osób musiała być parzysta ( inaczej ktoś z biesiadników umrze w nadchodzącym roku!), a ilość potraw – odwrotnie.
To był czarny moment świetlistego wieczoru. Nie cierpiałam barszczu, w którym niestety tonęły smakowite uszka z grzybami, nie znoszę ryb, które ławicami spływały z naszych pięknych, a dziś zarosłych badylami stawów – na półmiski, zdobione malowanymi bukietami fiołków. Gotowane, smażone, faszerowane, w galarecie zastygłe szczupaki i karpie. Nie było tylko potrawy codziennej – stosów chrupiących karasi. Podśmiewali się z naszego ubóstwa koroniarze: Laski, piaski i szlachcic podlaski.
Nie pamiętam kutii vel kucji – owego przysmaku kresowego, ziaren gotowanych pszenicznych, przyprawionych miodem i makiem. Miód – na słodycz, mak – na sen spokojny, ziarno – na plon i dobrobyt nadchodzącego roku”
Nie mogę wybaczyć mojej ulubionej pisarce, Barbarze Wachowicz jej stosunku do barszczu wigilijnego. Może usprawiedliwia ją fakt, że nie jadła go u mojej mamy?
Barszcz czerwony z maleńkimi jak naparstki uszkami wypełnionymi farszem z suszonych prawdziwków… Poeci nawet milkli wobec jego mocy, gdyż trudno znaleźć o nim wzmianki w polskiej poezji. Wspomina go mimochodem ks. Jan Twardowski w „Dawnej wigilii”:

Przyszła mi na wigilię zziębnięta głuchociemna
z gwiazdą jak z jasną twarzą – wigilia przedwojenna.
(…)
z mamusią co od nieszczęść zasłonić chciała łzami
podając barszcz czerwony co śmieszył nas uszkami

Przy wigilijnym stole musi zasiąść parzysta liczba osób. Inaczej jednemu z biesiadników w następnym roku grozi śmierć. Niegdyś tak poważnie przestrzegano tego nakazu nie tylko w chłopskich domach, że – jak wspomina Magdalena Samozwaniec – pewnego razu jej matka, policzywszy z przerażeniem, że do stołu ma zasiąść nieparzysta ilość osób, postanowiła zjeść wieczerzę osobno, żeby uchronić rodzinę przed złą wróżbą. Na szczęście, jedna z przybyłych kuzynek wyznała, że oczekuje dziecka i można je uznać za kolejną osobę przy stole, dzięki czemu pani Kossakowa mogła się cieszyć wigilijnym wieczorem z najbliższymi. Dzisiaj, kiedy rodziny nie spotykają się w tak licznych gronach, dawny zwyczaj został zapomniany. Zresztą, przy wielu stołach „sadza się” telewizor, ukochanego członka rodziny, a w nim osób bez liku, zawsze można doliczyć się ilości parzystej!
Pamiętamy za to nieodmiennie o pustym nakryciu dla zbłąkanego wędrowca.

Ilość potraw według tradycji powinna była być nieparzysta. U chłopów pięć lub siedem, u szlachty dziewięć, u arystokracji jedenaście lub trzynaście. Nieparzysta ilość potraw zapewniała urodzaj w następnym roku. Urodzaj pól, sadów, lasów, ogrodów i rzek, których płody: pszenicę, owies, konopie, owoce, mak, orzechy, grzyby, kapustę, buraki, fasolę, groch i ryby spożywano w najprzeróżniejszych kombinacjach na wieczerzę wigilijną.
W zamożnych domach szlacheckich przyrządzano ponadto na pamiątkę dwunastu apostołów 12 dań z ryb: szczupaków, karpi, sandaczy i innych, co z biegiem czasu przekształciło się w 12 potraw wigilijnych i ta liczba utrwaliła się do dzisiaj.
Potrawą nieodzowną na każdym wigilijnym stole jest kapusta, spożywana na kilka sposobów: kapusta z grochem, pierogi z kapustą i grzybami, łazanki z kapustą i grzybami, postne gołąbki z kaszą gryczaną, postny bigos.
Ryby – morskie, słodkowodne oraz śledzie, które „należą do rodziny zakąsek”, jak zakwalifikował je Franz Fiszer, dawniej jedzone tylko w zamożnych domach, nie spotykane na stołach wigilijnych chłopów, obecnie chciałoby się powiedzieć, że zawitały pod strzechy, tylko strzech zabrakło.
„Tradycja czasami się tworzy z konieczności, z braku czegoś innego, a potem tak zostaje. Tak zdarzyło się z karpiem. Nikt już nie pamięta, że na wigilie jadało się inne ryby, mając za coś pośledniejszego. Ponieważ przez dziesiątki lat nie było innej ryby na wigilijną kolację, karp stał się rzeczywiście tradycyjny. (…) Lubię wszystkie ryby, ale właśnie za karpiem nie przepadam i rzewnie wspominam nasze domowe, stawiskowe wigilie, kiedy jako danie >>reprezentacyjne<< pojawiał się na stole sandacz gotowany, z posiekanymi jajkami na twardo i masłem lub – wielka specjalność naszej kucharki Pawłowej – szczupak faszerowany.(…) Karpia podawano ewentualnie jako drugą rybę. Zwykle smażonego w dzwonkach i z czerwona kapustą.”
Tak karierę karpia na powojennych polskich stołach podsumowała w książce „ Z pamięci” Maria Iwaszkiewicz. Nie do końca chyba sprawiedliwie, gdyż karp, pospołu z innymi rybami, pojawiał się wszak na znamienitych stołach:
„ Dnia tego jednakowy po całej może Polsce był obiad. Trzy zupy, migdałowa z rodzynkami, barszcz z uszkami, grzybami i śledziem, kucja dla służących, krążki z chrzanem, karp do podlewy, szczupak z szafranem, placuszki z makiem i miodem, okonie z posiekanymi jajami i oliwą itd.” Tyle Julian Ursyn Niemcewicz w „Wigilii polskiej”. Podobnie honoru karpia bronił cytowany już Alojzy Żółkowski:

Na drugie zaś danie
Szedł szczupak w szafranie,
Dalej okoń, pączki tłusto,
Węgorz i liny z kapustą,
Karp sadzony z rodzynkami.
Na koniec do chrzanu grzyby
I różne smażone ryby.

Mak, orzechy i miód, potrawy o mocy tajemnej zapewniającej spożywającym szczęście i powodzenie w roku przyszłym prowadzą nas już w lżejsze rejony stołu, gdy oddawszy sprawiedliwość potrawom solidnie krzepiącym ciało: zupom, pierogom i rybom możemy zakosztować słodyczy wigilijnych deserów. O ile, oczywiście, przebrnęliśmy przez wigilijny kompot z suszonych jabłek, śliwek, gruszek i moreli, bezcenny dla żołądków wypełnionych, no, nie będziemy powtarzać, czym.
A więc mak – z nim kluski i pierogi, znane wszędzie. Na Śląsku makówki – rodzaj stożków przyrządzanych z układanych warstwowo czerstwych bułek lub ciasta drożdżowego, maku, mleka, miodu, bakalii.
Z miodem – pierniki i pierniczki pieczone według niezliczonej ilości przepisów: z marcepanem, czekoladą, przekładane powidłami, nadziewane orzechami, migdałami i rodzynkami… Ciasta sięgające tradycji prasłowiańskich, kiedy praojcowie, a raczej chyba pramatki nasze, nie znające cukru, łączyły miód z ziarnami pszenicy i był to przodek piernika.
Nazwa jego pochodzi od „pieprznych” ( po staropolsku „piernych”) korzeni: imbiru, anyżu, kardamonu, goździków, które nadają piernikom niezrównany aromat i smak.
Niezwykłość wyrabiania pierników polegała na tym, że twardy i gęsty zaczyn dojrzewał przed upieczeniem miesiącami i musiał być niezwykle starannie wyrabiany. Dzisiejsze gospodynie zrezygnowały z tego rytuału, głównie ze względu na trudną dostępność silnych dziewek kuchennych.
Często spotykana w literaturze pięknej i wspomnieniowej kutia odchodzi powoli w zapomnienie. Niegdyś obowiązkowa potrawa na stołach podlaskich i podkarpackich z pszenicy, maku, miodu i migdałów zawierała wszystkie składniki zapewniające pomyślność w następnym roku. Jedzona była także w innych rejonach kraju, na szlacheckich stołach robiona raczej z ryżu niż z pszenicy, ale najczęściej przyrządzana „dla służby”, jak był uprzejmy zauważyć Niemcewicz.
Na Podhalu i w Beskidzie Sądeckim do ulubionych wypieków należą placki drożdżowe zwane buchtami, strucle z makiem i kołacze z serem. O ulubionych „kukiełkach” wspomina jedna z najpiękniejszych góralskich kolęd:

Tam kukiołki jadałeś, jadałeś
Z czarnuską i miodem,
Tu się tylko zasilać zasilać
Musis samym głodem

Wzmiankę o czarnuszce na wigilijnym cieście znajdziemy też u Kolberga: „Do obchodu wilii należy strucla, czyli kołacz pszenny podługowaty, na końcach palczasty, przez środek plecionką z ciasta obłożony i posypany czarnuszką”
Na Kujawach i na Podkarpaciu jadano kaszę jaglaną z topionym masłem i cukrem, śliwkami i rodzynkami, w Wielkopolsce z kaszy z bakaliami lepione są „szyszki”. Podobna potrawa, „krupy ze śliwkami”, lubiana jest w Beskidzie Sądeckim, a „legumina z ryżu” z mlekiem, masłem, miodem, jabłkami i rodzynkami – na Podkarpaciu. Na Śląsku, oprócz wymienionych już makówek i moczki podaje się na wigilijne stoły różne rodzaje ciast drożdżowych z makiem lub serem, na Podlasiu najważniejszym ciastem jest strucla z makiem. Na Pomorzu ciasto z konfiturą z róży. Na Lubelszczyźnie, Zamojszczyźnie, w okolicach Sandomierza – drożdżowe racuchy, którym kącik w poezji umościł Stanisław Młodożeniec:

W rondlu postny zaskwierczał olej
- matka postne racuchy smaży.
Obok huczy garnków półkole,
Pryska smakiem grzybów i warzyw.

Śląsk Cieszyński słynie ze znakomitych drobnych ciasteczek, z receptur zbieranych i chronionych pieczołowicie przez gospodynie i przekazywanych kolejnym pokoleniom w sekretnych zeszytach. Znane są też w wielu regionach łamańce z makiem – kruche ciasto łamane na drobne kawałki i zatapiane w masie makowej z dodatkiem miodu, orzechów i olejku migdałowego.

Każdy dom polski ma swoją tradycję wigilijną i własny zestaw potraw, im dłużej powtarzany przez kolejne pokolenia, tym cenniejszy. Jedynym, co absolutnie i wyjątkowo łączy wszystkich, jest najskromniejsza z potraw wigilijnych – cieniutki, postny, pozbawiony wszelkiego smaku i zapachu opłatek. Bez którego najwystawniejsza i najściślej trzymająca się tradycji wieczerza wigilijna traci sens i który nawet w czasach, gdy znikła wiara w magiczne działanie składników wigilijnych potraw jako jedyny swoją magiczną moc zachował.

A różnorodność, niekiedy kuriozalna mieszanka, smaków wigilijnych odchodzących powoli do skansenów i ksiąg uczonych? Niech zostanie jako składnik narodowej kultury, wyznacznik odrębności, jako niezwykła sztuka kulinarna i pokarm dla duszy upartego trzylatka, ukrytej głęboko w każdym z nas. Kto wie, może smak wigilijnego piernika pomoże nam odnaleźć „ulicę zdradzonego dzieciństwa, ulicę Wielkiej Kolędy”? Na ulicy tej… ale to już Mistrz Konstanty Ildefons, nie ja.
Póki co, przede mną kolejna wigilia na Mazowszu u teściów. Bez barszczu.
Na pewno będzie zupa z suszonych owoców. Ale w następnym roku urządzę wigilię u siebie i zemszczę się: podam kutię.


SZCZĘŚLIWYCH, SYTYCH, SPOKOJNYCH ŚWIĄT!




środa, 17 lipca 2013

Dziewczyna czy chłopak?





"- Tomek! Ty jesteś nadzwyczajny chłopak! Ziuta! Basia! Chodźcie no prędko! Mamy tu chłopca, który zna się na sukienkach! Powiedział, ze moja jest brzydka! Posłuchajcie tylko! może i o waszych coś powie!
Basia i Ziuta z zaróżowionymi policzkami i rozwianym włosem zeskoczyły z huśtawki, przybiegły na zawołanie. Zbliżył się również trochę zasapany Heniek.
Rzucili się na gęstą murawę i jak na komendę każde sięgało po jakąś trawkę, aby dać zajęcie palcom i zębom. Wszyscy patrzyli przy tym na Tomka, jakby go pierwszy raz widzieli: chłopak, a o sukienkach coś wie!
- To jest najnowsza sukienka Wandy - broniła pełnym wyrzutu głosem Ziuta - Szyła ją panna Polcia, a pannę Polcię wszystkie panie w Lublinie sobie wyrywają. Jeszcze miała być u nas całe dwa dni, to telefon się urywał, aż mamusia była zła. O, panna Polcia!
- Ta sukienka jej się nie udała - twierdzi z przekonaniem Tomek - Materiał w takie paseczki można by uszyć o wiele ładniej.
- Ale jak? Jak?





Teraz  już trzy pary dziewczęcych oczu nie odrywały się od Tomka. Jurek pomyślał sobie, że to nawet jego speszyłoby, a tymczasem ten smarkacz (o cały rok młodszy) gadał z największą swobodą:
- Letnia sukienka nie powinna mieć takiego długiego rękawa, najwyżej dotąd, o! Dekolt też za mały. Przecież to lato! Poza tym, co za fatalny pomysł, żeby te paski puścić wzdłuż jak kiszkę, a na dole dać dwie sute falbany! Po co? Paseczki w ogóle nadają się raczej na fason sportowy.
- Jak kiszka? - jęknęła Wanda - Jak kiszka?"






I jeszcze jeden fragment wyjątkowej urody, czyli zmagania bohatera z sukienką w różyczki.
Z braku różyczek cukrową sukienkę dla Tomka wyposażyłam w równie sadystyczne perełki.


"Krysia, porządkując, kręciła się po pokoju.
- Dawaj to wszystko do szafy! Co, tę sukienkę w różyczki zostawiasz? Najładniejszą sukienkę?
- Nie... nie ma miejsca w walizce. Zgniecie się...
- Gdzie ta walizka? O, patrz, jak się składa sukienkę. Na twoim miejscu na drogę nie brałabym tego wełnianego sweterka, ubrudzisz i za gorąco.
- To nic. Będzie inny.
- Tosia, pokaż mi głowę. Ja jestem o ciebie niespokojna. Ty lepiej dzisiaj nie jedź. Wyglądasz tak jakoś i mówisz ja nie ta sama.
- Ach, Krysiu, bo to wszystko na mojej głowie i tatuś i mieszkanie i walizki i Tomek tak nagle wyjechał. Ale mnie nic nie jest. I ja muszę tam dziś jechać. Tatuś zaraz po mnie wpadnie. Tam ciocia Isia na mnie czeka i tyle dzieci, muszę pomóc.
- Dużo tych dzieci?
- Trzy czy cztery dziewczyny.
- No to już widzę, jak będziesz im musiała lalki obszywać! Gałganki wzięłaś?
- Nnie!... Nie będą potrzebne. Na pewno!
- Słuchaj, ja jeszcze skoczę do domu. U nas kilka dni szyła krawcowa. Piorunem ci przyniosę całą paczkę.
Krysia wybiegła, zostawiając oszołomionego perspektywą szycia dla lalek Tomka, na tyle jednak przytomnego, żeby czym prędzej wyjąć z walizki falbaniastą sukienkę w różyczki i powiesić ją do szafy.
Wpada ojciec.






                        - Gotowe? Oj, jak ładnie wysprzątane! Mojaś ty gospodyni! Tu masz dobre rzeczy na                                drogę. Zmieszczą się do torebki?
                         Torebka! Jest, owszem, dosyć duża, biała, z wyszytymi kwiatami.
                          - Gdzie twój płaszczyk? W szafie? Tosiu, a ta sukienka w różyczki? Tak ładnie w niej                                 wyglądasz, tak ją przecież lubisz? Jak mogłaś o niej zapomnieć? Szybko, szybko otwieraj                             walizkę! Idziemy.
                          Trudno. Okazuje się, że przedmioty martwe potrafią być tak samo uparte jak ludzie.                                     Falbaniasta sukienka w różyczki, dwa razy wyjmowana z walizki - dwa razy wracała do                               niej. Chciała jechać z Tomkiem."


                    Hanna Ożogowska "Dziewczyna i chłopak, czyli heca na 14 fajerek"






Kruche dziewczyny i chłopaki:


20 dag zimnego masła
30 dag mąki
100 g cukru pudru
2 żółtka

Mąkę i cukier przesiać, zimne masło posiekać w kostkę, połączyć z mąką rozcierając grudki.
Dodać żółtka, szybko zarobić gładkie ciasto, zawinąć w folię i odłożyć na pół godziny do lodówki.
Ciasteczka piec w temp. 180 st. na złoty kolor.
Na chłodnych ciasteczkach wyżywać się artystycznie przy pomocy farbek spożywczych, lukru i masy cukrowej.








czwartek, 27 czerwca 2013

Było takie lato...











"Na wyprawę, na prawdziwą wyprawę trzeba iść przed siebie drogą tonącą w pyle i polną ścieżką, którą zarastają osty tak, że zupełnie ginie i musisz jej szukać po całej łące wilgotnej i miękko pokrytej przez kretowiska. Dobrze wtedy otrząsnąć rosę z liści i nawet próbować rosy, czy ma smak czystej wody, czy też na kwiatach jest słodka? Jeżeli się dobrze trafi w słoneczne rano, to rosa na pewno będzie słodka.
Jeszcze lepiej wejść w las i to od razu w środek lasu, między grzyby, mech, liście, w splątaną siatkę kłączy, paproci, korzeni, sosnowych igieł i chrustu. Pachnie poziomkami, ale przecież poziomkami i rosą nie wyżyje człowiek, który chce dotrzeć do jądra gęstwiny. Siadamy na pniaku i wydobywamy zapasy. Właściwie teraz można by śmiało porozmawiać o Weselu i o naszej dalszej taktyce; nie ma w pobliżu żywego ducha, tylko dzięcioł puka nad głową i osypuje nas strużynami kory. Ale nie na to wykradałyśmy się z domu o szarym świcie, jeszcze wcześniej niż w dni grzybobrania. Nie na to z biciem serca odkrawałyśmy na górze kiełbasę z dużego pęta i łamałyśmy chleb. Idziemy do matecznika i skończone!"


Zofia Woźnicka "Było takie lato"






Ciasto na wyprawę, tak proste i szybkie, że można je upiec wieczorem w zupełnej tajemnicy przed wszystkimi!


3 jajka
1 szklanka mleka
1/2 szklanki oleju
3.4 szklanki cukru
pół słoiczka kwaskowatego dżemu z czarnej porzeczki
duża łyżka dżemu truskawkowego
2 płaskie łyżeczki sody
3 łyżki kakao
2 szklanki mąki pszennej


W dużej misce zmiksować jajka z mlekiem i olejem, następnie dodać cukier, dżem, kakao, mąkę i sodę.
Utrzeć, przelać do formy keksowej, piec w temp. 180 st ok. 50 min, do suchego patyczka.









Dopisek nie na temat: z powodu paskudnego nawału obcojęzycznego spamu zmuszona byłam wprowadzić moderowanie komentarzy.
Czytelników przeprasza się i uprasza o zostawianie komentarzy w ojczystym języku, bo zawsze cieszą, uczą i bawią.

sobota, 18 maja 2013

Rozkoszna majówka









"Idąc Ścieżką Brzóz, Ania spotkała Dianę dążącą ku Zielonemu Wzgórzu. Usiadły na brzegu Źródła Nimf, gdzie delikatne paprocie rozprostowywały swe liście niczym zielone duszki budzące się ze snu.
- Szłam właśnie zaprosić cię na moje urodziny - rzekła Ania.
- Na twoje urodziny? Ależ twoje urodziny były w marcu!
- To nie z mojej winy! - zaśmiała się Ania - Jeśli moi rodzice radziliby się mnie w tej sprawie, byłabym z pewnością wybrałabym wiosnę! Rozkosznie musi być przyjść na świat jednocześnie z fiołkami i konwaliami, zdaje ci się wtedy, że jesteś ich mleczną siostrą! Postanowiłam przynajmniej obchodzić moje urodziny wiosną . Janka będzie w domu, a Priscilla przyjdzie w sobotę. We czwórkę wyruszymy do lasu na spotkanie wiosny. Tego roku żadna z nas nie widziała jej jeszcze. Napatrzymy się na nią tutaj lepiej niż gdziekolwiek indziej. Chciałabym odwiedzić polanki i odludne miejsca, zwiedzić wszystkie pola i ustronie wokoło. Jestem przekonana, że znajdziemy moc pięknych zakątków, których nikt nigdy nie widział, chociaż na nie często patrzono. Zaprzyjaźnimy się z niebem, wiatrem i obłokami i przyniesiemy do domu wiosnę w sercach!
- To brzmi prześlicznie - rzekła Diana - Ale czy w lesie nie jest jeszcze zbyt wilgotno?
- Weźmiemy kalosze! - było to ustępstwo Ani na rzecz praktycznej strony życia - Tylko proszę, przyjdź w sobotę wczesnym rankiem pomóc mi przygotować prowiant.






Chcę zabrać najdelikatniejsze przysmaki odpowiednie na pierwsze dni wiosny: paluszki, kruche ciasteczka z białym i różowym lukrem, pianki i biszkopty. Musimy, co prawda, wziąć i kanapki, choć to zupełnie nie jest poetyczne.










Sobota okazała się cudownym dniem na majówkę. Poranek był jasny, ciepły, słoneczny. Figlarny wietrzyk płynął poprzez łąki i sady. Na zalanych blaskiem wzgórzach i polach rozpostarła się młodziutka, przetykana kwiatami zieleń. Nawet pan Harrison bronujący ziemię w pobliżu swego domostwa, poczuł w swych bynajmniej nie młodzieńczych kościach czarodziejski wpływ wiosny.
Nagle echo przyniosło doń dźwięczne głosy i wesoły śmiech. Skrajem lasu przesunęły się cztery postacie dziewczęce z koszyczkami w rękach.






- W takim dniu jak dzisiejszy łatwo jest być szczęśliwą! - rzekła Ania z właściwą sobie filozofią"


Lucy Maud Montgomery "Ania z Avonlea"












piątek, 17 maja 2013

Wiosną o damach wytwornych







"Mój Boże - ile się to jeszcze w życiu rzeczy uczyć potrzeba, o których my, na najlepszych pensjach nawet, wyobrażenia nie mamy...
Dlatego co rychlej rada bym być w domu, bo lepszej nauczycielki nad mamę nie znajdę...
Ze sklepów powróciwszy jadłyśmy wyborny obiad w hotelu... przynajmniej mnie się on wydał takim, bo mama znajdowała go trywialnym, bez dystynkcji i bez smaku... A! gdyby skosztowała, czym nas Fellnerowa zapychała! Nie śmiałam o tym mówić. Na deser były lody, rzuciłam się na nie, bo je pasjami lubię... Mama ich nie tknęła, bo znalazła, że nie miały smaku przyzwoitego...
- Kobieta - powiedziała do mnie - powinna się znać na kuchni; nie żeby sama się nią zajmowała, bo osoby naszego stanu schodzić tak nisko nie mogą, ale trzeba umieć jeść, smakować, wiedzieć, czego dobry stół wymaga i mieć w tym upodobanie... bo to życie uprzyjemnia... Jest to rozkosz niewinna, dobrego tonu i należąca do naszego życia..."


Józef Ignacy Kraszewski "Dziennik Serafiny"










Mocno czekoladowa rozkosz niewinna, do gustu damom przypaść mogąca:


180 g mąki tortowej
120 g drobnego cukru
1/2 łyżeczki proszku
1 płaska łyżeczka sody
4 łyżki kakao
2 bardzo dojrzałe banany
100 ml oleju
50 ml mleka
4 jajka
po pół tabliczki gorzkiej, mlecznej i białej czekolady drobno pokrojonej


W dużej misce zmieszać świeżo przesianą mąkę, kakao, cukier. proszek, sodę i czekoladę.
W drugiej rozgnieść widelcem banany, dodać jajka, olej, mleko i zmiksować na gładką masę.
Wlać masę do miski z mąką i wymieszać.
Piec w formie keksowej w temp. 180 st. ok. 60 minut, do suchego patyczka.

inspiracja: www.malacukierenka.pl

















sobota, 16 lutego 2013

Sezonowa miłość











„ - Hej!...
  Ani tego oddać żadne skrzypki nie potrafią, ile sentymentu włoży czasem góral w ten jeden króciuchny krzyk. Niesie on z sobą nędzę smutnych pól, poczepianych gniazd, jęk smreków bijących pokłony pod grozą skrzydeł halnej wichury. Lecz zarazem i wyiskrzoną biel i ciemnię kosodrzewiny i huk młodzieńczy a silny walących się z gór potoków i mgłę chmur, w których pławią się juhasi o spalonych od słońca twarzach.
- Hej!...
  Powiało to od hal, od łąk – rozbłękitniało płatami gencjan, nad którymi rozpięło się srebro śniegów i ametyst oparów kryjących iglice i tarasy Tatr. Była w tym krzyku dzikość i smętek, fantazja zbójnicka i szał „tyfusowej” gorączki, był duch ognia watr nieconych przed szałasami i rączy pościg migających jak orły kozic. Była rozpacz beznadziejna małych przydrożnych kapliczek i cmentarzów górskich, na których jarzębina tylko purpurę korali na opuszczone groby  noc zaduszną rzuca, była przygasłość wzroku kretynów obnoszących swe wola pod czernią łachmanów.
- Hej!...   „


Gabriela Zapolska „Sezonowa miłość”












Po takiej dawce optymistycznej młodopolskiej literatury warto pokrzepić się kawałkiem ciasta prostego i mocnego niczym okrzyk jeszcze trzeźwego górala:



250 dag mąki pszennej
2 płaskie łyżeczki proszku do pieczenia
20 dag cukru pudru
3 łyżki kakao
2 łyżeczki kawy rozpuszczalnej
szczypta soli
cukier waniliowy
20 dag masła rozpuszczonego i wystudzonego
200 ml coca coli
75 ml wódki
3 jajka


Do dużej miski wsypać przesianą mąkę z proszkiem, cukier, sól, kakao i cukier waniliowy, wymieszać.
W drugiej misce roztrzepać jajka, dodać masło, colę i wódkę. Składniki mokre wlać do suchych, wymieszać, ciasto przelać do natłuszczonej tortownicy.
Piec w temp. 180 st. ok. 50 minut, do suchego patyczka.

To bardzo popularny na blogach przepis, w mojej wersji ze zmniejszoną ilością masła i cukru i innymi drobnymi zmianami.