Smak jest zmysłem najmocniej
przywiązanym do tradycji. I chyba wręcz można go nazwać
„patriotycznym”. Bo nawet jeśli wzrok nasz ulega obcym modom w
dziedzinie ubioru czy wystroju domostw, a słuch podąża chętnie za
podszeptami z zewnątrz, nawet gdy dotyk i węch skazywane bywają
przez nas na obcowanie z przedmiotami i zapachami w odległych
krainach, to smak, uparty jak trzyletnie dziecko, tęskni za tym, co
jeść nam dawała ukochana mama lub babcia.
Szczególnie dotkliwie dokucza ten
zmysł w czasie wigilii Bożego Narodzenia, gdy rozkoszujemy się
daniami, na które z przerażeniem patrzą nie tylko cudzoziemcy, ale
też i krajanie pochodzący z odległych dzielnic Polski. Bo
upodobanie do wigilijnych potraw zdradza nieomylnie, z jakiej
Ojczyzny się wywodzimy i przede wszystkim, z którego jej zakątka…
Kto zrozumie odczucia rzeszowianki,
którą los rzucił na piaszczyste gleby Mazowsza i której w czasie
wieczerzy wigilijnej tamże spożywanej gospodyni pochodząca z
Bydgoszczy podała zupę z suszonych owoców? A pozostali
biesiadnicy, wywodzący się z północnego Mazowsza, z zachwytem ową
zupę spożyli.
Mój atawistyczny zmysł smaku z uporem
trzylatka – ba, dwulatka nawet! – odmówił skosztowania
egzotycznej potrawy, domagając się barszczu z uszkami! Przytomnie
pamiętał jednak, że barszcz mazowiecki jest zupą lekko słodką,
zupełnie nie przypominającą wonnego ciemnorubinowego barszczu
rzeszowskiego. Często czytamy wspomnienia o łzach uronionych
ukradkiem do talerza wigilijnego barszczu, lecz zaiste, jeszcze
ciężej jest nie mieć do czego tej łzy uronić!
A zupa z suszonych owoców to lubiana
na Kujawach, Kaszubach, Kurpiach i na Mazowszu wigilijna „zupa z
brzadu”: gotowana z suszonych jabłek, śliwek i gruszek, z
dodatkiem kompotu ze śliwek, zagęszczana mąką ziemniaczaną i
zabielana śmietaną, przyprawiona goździkami, koniecznie z
dodatkiem klusek. W Sieradzkiem musiały to być kluseczki żytnie.
Bliską jej krewną jest śląski
garus, który zawędrował do Małopolski i na Kielecczyznę, czyli
wywar z suszonych śliwek podawany z całymi śliwkami i gotowaną
fasolą, lub ze śliwkami przetartymi przez sito i kluseczkami, a
czasem z kaszą lub ziemniakami. Na Śląsku Cieszyńskim i na
Opolszczyźnie natomiast jada się „wersję odwróconą”: zupę
fasolową z dodatkiem suszonych owoców. W okolicach Rzeszowa danie
to jest deserem: suszone śliwki miesza się z gotowaną fasolą,
słodzi i podaje na zimno.
Niezwykłą ni to zupą, ni to deserem
jest śląska moczka przyrządzana z piernika, suszonych śliwek bądź
kompotu śliwkowego, mąki, bakalii i ciemnego piwa.
Rzadko obecnie spotykaną słodką zupą
wigilijną jest niezbędna niegdyś na szlacheckich stołach zupa
migdałowa:
A zasiadłszy do stołu godziną
zmierzchową
Jadł polewkę migdałową.
To fragment opisu wieczerzy sarmackiej
pióra Alojzego Żółkowskiego, przywołanej przez niego z tęsknotą
w 1820 roku. „Migdałową z rodzynkami” wspominał też Julian
Ursyn Niemcewicz. Spotyka się ją ponoć obecnie jeszcze na
Opolszczyźnie. To zupa ze słodkich migdałów, mleka, cukru,
cynamonu, z rodzynkami i ryżem.
Odpowiednikiem wytwornej zupy
migdałowej na chłopskich stołach była zgrzebna siemieniotka,
inaczej siemieniucha – zupa z konopi. Jedzona głównie na Śląsku
i w Wielkopolsce z konopi tłuczonych tak drobno, że po ugotowaniu
robił się z nich kleik, rozprowadzany zasmażką z oleju i mąki,
podawany z grzanką. Równie niewiarygodny smak mógł mieć chyba tylko podlaski
kisiel owsiany, ale w całym mym niekrótkim życiu nie udało mi się
spotkać osoby, która by ów przysmak jadła.
Częstą, szczególnie na Mazowszu,
wigilijną zupą jest grzybowa, jedzona także na Kujawach, na
Śląsku, niekiedy na Pogórzu. Na Pomorzu i Kaszubach, co oczywiste,
a także z niezrozumiałych względów na Lubelszczyźnie, jada się
zupę rybną. Przepisów na te zupy przytoczyć nie sposób, gdyż
nie tylko w każdym powiecie, ale zapewne w każdym domu robi się je
„po swojemu”.
Niezrównanej urody smakiem poszczycić
się może popularny na Podkarpaciu i w Beskidach postny żur na
wywarze z grzybów. W licznych odmianach znany w Górach
Świętokrzyskich, na Podlasiu i na Podhalu.
No i król potraw wigilijnych, gwiazda
stołu jaśniejąca niemal tak mocno jak Betlejemska, a na pewno
nieporównanie piękniej pachnąca – barszcz czerwony, jedyna zupa
znana we wszystkich regionach Polski, od Śląska i Podkarpacia,
poprzez Podlasie, Mazowsze,
a nawet Warmię i Mazury, nie mające
odrębnych potraw wigilijnych, aż po rejony północne.
„ Nim wolno było nam zażyć
rozkoszy kolędowania, choinki i prezentów – czekała sążnista
wieczerza. Nie było potraw dwunastu, bo tylko liczba osób musiała
być parzysta ( inaczej ktoś z biesiadników umrze w nadchodzącym
roku!), a ilość potraw – odwrotnie.
To był czarny moment świetlistego
wieczoru. Nie cierpiałam barszczu, w którym niestety tonęły
smakowite uszka z grzybami, nie znoszę ryb, które ławicami
spływały z naszych pięknych, a dziś zarosłych badylami stawów –
na półmiski, zdobione malowanymi bukietami fiołków. Gotowane,
smażone, faszerowane, w galarecie zastygłe szczupaki i karpie. Nie
było tylko potrawy codziennej – stosów chrupiących karasi.
Podśmiewali się z naszego ubóstwa koroniarze: Laski, piaski i
szlachcic podlaski.
Nie pamiętam kutii vel kucji –
owego przysmaku kresowego, ziaren gotowanych pszenicznych,
przyprawionych miodem i makiem. Miód – na słodycz, mak – na sen
spokojny, ziarno – na plon i dobrobyt nadchodzącego roku”
Nie mogę wybaczyć mojej ulubionej
pisarce, Barbarze Wachowicz jej stosunku do barszczu wigilijnego.
Może usprawiedliwia ją fakt, że nie jadła go u mojej mamy?
Barszcz czerwony z maleńkimi jak
naparstki uszkami wypełnionymi farszem z suszonych prawdziwków…
Poeci nawet milkli wobec jego mocy, gdyż trudno znaleźć o nim
wzmianki w polskiej poezji. Wspomina go mimochodem ks. Jan Twardowski
w „Dawnej wigilii”:
Przyszła mi na wigilię zziębnięta
głuchociemna
z gwiazdą jak z jasną twarzą –
wigilia przedwojenna.
(…)
z mamusią co od nieszczęść zasłonić
chciała łzami
podając barszcz czerwony co śmieszył
nas uszkami
Przy wigilijnym stole musi zasiąść
parzysta liczba osób. Inaczej jednemu z biesiadników w następnym
roku grozi śmierć. Niegdyś tak poważnie przestrzegano tego nakazu
nie tylko w chłopskich domach, że – jak wspomina Magdalena
Samozwaniec – pewnego razu jej matka, policzywszy z przerażeniem,
że do stołu ma zasiąść nieparzysta ilość osób, postanowiła
zjeść wieczerzę osobno, żeby uchronić rodzinę przed złą
wróżbą. Na szczęście, jedna z przybyłych kuzynek wyznała, że
oczekuje dziecka i można je uznać za kolejną osobę przy stole,
dzięki czemu pani Kossakowa mogła się cieszyć wigilijnym
wieczorem z najbliższymi. Dzisiaj, kiedy rodziny nie spotykają się
w tak licznych gronach, dawny zwyczaj został zapomniany. Zresztą,
przy wielu stołach „sadza się” telewizor, ukochanego członka
rodziny, a w nim osób bez liku, zawsze można doliczyć się ilości
parzystej!
Pamiętamy za to nieodmiennie o pustym
nakryciu dla zbłąkanego wędrowca.
Ilość potraw według tradycji powinna
była być nieparzysta. U chłopów pięć lub siedem, u szlachty
dziewięć, u arystokracji jedenaście lub trzynaście. Nieparzysta
ilość potraw zapewniała urodzaj w następnym roku. Urodzaj pól,
sadów, lasów, ogrodów i rzek, których płody: pszenicę, owies,
konopie, owoce, mak, orzechy, grzyby, kapustę, buraki, fasolę,
groch i ryby spożywano w najprzeróżniejszych kombinacjach na
wieczerzę wigilijną.
W zamożnych domach szlacheckich
przyrządzano ponadto na pamiątkę dwunastu apostołów 12 dań z
ryb: szczupaków, karpi, sandaczy i innych, co z biegiem czasu
przekształciło się w 12 potraw wigilijnych i ta liczba utrwaliła
się do dzisiaj.
Potrawą nieodzowną na każdym
wigilijnym stole jest kapusta, spożywana na kilka sposobów: kapusta
z grochem, pierogi z kapustą i grzybami, łazanki z kapustą i
grzybami, postne gołąbki z kaszą gryczaną, postny bigos.
Ryby – morskie, słodkowodne oraz
śledzie, które „należą do rodziny zakąsek”, jak
zakwalifikował je Franz Fiszer, dawniej jedzone tylko w zamożnych
domach, nie spotykane na stołach wigilijnych chłopów, obecnie
chciałoby się powiedzieć, że zawitały pod strzechy, tylko
strzech zabrakło.
„Tradycja czasami się tworzy z
konieczności, z braku czegoś innego, a potem tak zostaje. Tak
zdarzyło się z karpiem. Nikt już nie pamięta, że na wigilie
jadało się inne ryby, mając za coś pośledniejszego. Ponieważ
przez dziesiątki lat nie było innej ryby na wigilijną kolację,
karp stał się rzeczywiście tradycyjny. (…) Lubię wszystkie
ryby, ale właśnie za karpiem nie przepadam i rzewnie wspominam
nasze domowe, stawiskowe wigilie, kiedy jako danie
>>reprezentacyjne<< pojawiał się na stole sandacz
gotowany, z posiekanymi jajkami na twardo i masłem lub – wielka
specjalność naszej kucharki Pawłowej – szczupak faszerowany.(…)
Karpia podawano ewentualnie jako drugą rybę. Zwykle smażonego w
dzwonkach i z czerwona kapustą.”
Tak karierę karpia na powojennych
polskich stołach podsumowała w książce „ Z pamięci” Maria
Iwaszkiewicz. Nie do końca chyba sprawiedliwie, gdyż karp, pospołu
z innymi rybami, pojawiał się wszak na znamienitych stołach:
„ Dnia tego jednakowy po całej może
Polsce był obiad. Trzy zupy, migdałowa z rodzynkami, barszcz z
uszkami, grzybami i śledziem, kucja dla służących, krążki z
chrzanem, karp do podlewy, szczupak z szafranem, placuszki z makiem i
miodem, okonie z posiekanymi jajami i oliwą itd.” Tyle Julian
Ursyn Niemcewicz w „Wigilii polskiej”. Podobnie honoru karpia
bronił cytowany już Alojzy Żółkowski:
Na drugie zaś danie
Szedł szczupak w szafranie,
Dalej okoń, pączki tłusto,
Węgorz i liny z kapustą,
Karp sadzony z rodzynkami.
Na koniec do chrzanu grzyby
I różne smażone ryby.
Mak, orzechy i miód, potrawy o mocy
tajemnej zapewniającej spożywającym szczęście i powodzenie w
roku przyszłym prowadzą nas już w lżejsze rejony stołu, gdy
oddawszy sprawiedliwość potrawom solidnie krzepiącym ciało:
zupom, pierogom i rybom możemy zakosztować słodyczy wigilijnych
deserów. O ile, oczywiście, przebrnęliśmy przez wigilijny kompot
z suszonych jabłek, śliwek, gruszek i moreli, bezcenny dla żołądków
wypełnionych, no, nie będziemy powtarzać, czym.
A więc mak – z nim kluski i pierogi,
znane wszędzie. Na Śląsku makówki – rodzaj stożków
przyrządzanych z układanych warstwowo czerstwych bułek lub ciasta
drożdżowego, maku, mleka, miodu, bakalii.
Z miodem – pierniki i pierniczki
pieczone według niezliczonej ilości przepisów: z marcepanem,
czekoladą, przekładane powidłami, nadziewane orzechami, migdałami
i rodzynkami… Ciasta sięgające tradycji prasłowiańskich, kiedy
praojcowie, a raczej chyba pramatki nasze, nie znające cukru,
łączyły miód z ziarnami pszenicy i był to przodek piernika.
Nazwa jego pochodzi od „pieprznych”
( po staropolsku „piernych”) korzeni: imbiru, anyżu, kardamonu,
goździków, które nadają piernikom niezrównany aromat i smak.
Niezwykłość wyrabiania pierników
polegała na tym, że twardy i gęsty zaczyn dojrzewał przed
upieczeniem miesiącami i musiał być niezwykle starannie wyrabiany.
Dzisiejsze gospodynie zrezygnowały z tego rytuału, głównie ze
względu na trudną dostępność silnych dziewek kuchennych.
Często spotykana w literaturze
pięknej i wspomnieniowej kutia odchodzi powoli w zapomnienie.
Niegdyś obowiązkowa potrawa na stołach podlaskich i podkarpackich
z pszenicy, maku, miodu i migdałów zawierała wszystkie składniki
zapewniające pomyślność w następnym roku. Jedzona była także w
innych rejonach kraju, na szlacheckich stołach robiona raczej z ryżu
niż z pszenicy, ale najczęściej przyrządzana „dla służby”,
jak był uprzejmy zauważyć Niemcewicz.
Na Podhalu i w Beskidzie Sądeckim do
ulubionych wypieków należą placki drożdżowe zwane buchtami,
strucle z makiem i kołacze z serem. O ulubionych „kukiełkach”
wspomina jedna z najpiękniejszych góralskich kolęd:
Tam kukiołki jadałeś, jadałeś
Z czarnuską i miodem,
Tu się tylko zasilać zasilać
Musis samym głodem
Wzmiankę o czarnuszce na wigilijnym
cieście znajdziemy też u Kolberga: „Do obchodu wilii należy
strucla, czyli kołacz pszenny podługowaty, na końcach palczasty,
przez środek plecionką z ciasta obłożony i posypany czarnuszką”
Na Kujawach i na Podkarpaciu jadano
kaszę jaglaną z topionym masłem i cukrem, śliwkami i rodzynkami,
w Wielkopolsce z kaszy z bakaliami lepione są „szyszki”. Podobna
potrawa, „krupy ze śliwkami”, lubiana jest w Beskidzie Sądeckim,
a „legumina z ryżu” z mlekiem, masłem, miodem, jabłkami i
rodzynkami – na Podkarpaciu. Na Śląsku, oprócz wymienionych już
makówek i moczki podaje się na wigilijne stoły różne rodzaje
ciast drożdżowych z makiem lub serem, na Podlasiu najważniejszym
ciastem jest strucla z makiem. Na Pomorzu ciasto z konfiturą z róży.
Na Lubelszczyźnie, Zamojszczyźnie, w okolicach Sandomierza –
drożdżowe racuchy, którym kącik w poezji umościł Stanisław
Młodożeniec:
W rondlu postny zaskwierczał olej
- matka postne racuchy smaży.
Obok huczy garnków półkole,
Pryska smakiem grzybów i warzyw.
Śląsk Cieszyński słynie ze
znakomitych drobnych ciasteczek, z receptur zbieranych i chronionych
pieczołowicie przez gospodynie i przekazywanych kolejnym pokoleniom
w sekretnych zeszytach. Znane są też w wielu regionach łamańce z
makiem – kruche ciasto łamane na drobne kawałki i zatapiane w
masie makowej z dodatkiem miodu, orzechów i olejku migdałowego.
Każdy dom polski ma swoją tradycję
wigilijną i własny zestaw potraw, im dłużej powtarzany przez
kolejne pokolenia, tym cenniejszy. Jedynym, co absolutnie i wyjątkowo
łączy wszystkich, jest najskromniejsza z potraw wigilijnych –
cieniutki, postny, pozbawiony wszelkiego smaku i zapachu opłatek.
Bez którego najwystawniejsza i najściślej trzymająca się
tradycji wieczerza wigilijna traci sens i który nawet w czasach, gdy
znikła wiara w magiczne działanie składników wigilijnych potraw
jako jedyny swoją magiczną moc zachował.
A różnorodność, niekiedy
kuriozalna mieszanka, smaków wigilijnych odchodzących powoli do
skansenów i ksiąg uczonych? Niech zostanie jako składnik narodowej
kultury, wyznacznik odrębności, jako niezwykła sztuka kulinarna i
pokarm dla duszy upartego trzylatka, ukrytej głęboko w każdym z
nas. Kto wie, może smak wigilijnego piernika pomoże nam odnaleźć
„ulicę zdradzonego dzieciństwa, ulicę Wielkiej Kolędy”? Na
ulicy tej… ale to już Mistrz Konstanty Ildefons, nie ja.
Póki co, przede mną kolejna wigilia
na Mazowszu u teściów. Bez barszczu.
Na pewno będzie zupa z suszonych
owoców. Ale w następnym roku urządzę wigilię u siebie i zemszczę
się: podam kutię.
SZCZĘŚLIWYCH, SYTYCH, SPOKOJNYCH ŚWIĄT!